poniedziałek, lutego 07, 2011

.chmurze wybryki (5a)

'Paszkwil [Solaris]
„Solaris” jest przebraną w kostium powieści sensacyjnej, zupełnie nie- przystającą do prowincjonalnego życia umysłowego kraju swych naro- dzin, wspaniałą książką filozoficzną sprzed półwieku. Nim wzruszysz ramionami i przestaniesz czytać, przypomnij sobie, jak rzadko to, co najcenniejsze, dostajesz gotowe, przeżute i uformowane w poręczne kęsy. Ta opowieść, jak żadna inna znad Wisły, uwiodła największych artystów Wschodu i Zachodu. To prawda, że trzeba się napracować, żeby zrozumieć Lema.
Kiedy miałem 12 lat „Solaris” była dla mnie dziwną, odstającą od ulu- bionej normy science fiction, opowieścią "o kosmosie", "o rakietach" i o milczącym Oceanie Plazmy, któremu niezapowiedzianą wizytę złożyło małpie potomstwo z planety Ziemia. Czytałem nocą, pod kołdrą i z latarką, w starym domu na skraju wsi w Europie Środkowej. Wabiły mnie te, często niezrozumiałe, słowa, jak ćmę, i odpychały zarazem, bo autor marnował oczywiste szanse, więc w książce nie było ani laserowych miotaczy, ani wężowych splotów, ani - nawet - różanych piersi. Potem, osłupiały, czytałem "Solaris" w warszawskim akademiku. Nadal zdarzało się, że opuszczałem wirtuozerskie opisy (np. ewolucji solarystyki; budowanych z miliardów ton śluzu symfo- nicznych wizualizacji rzekomych matematyk Obcego; sennych wiwi- sekcji Krisa Kelvina), a mimo to słowa Lema odzywały się we mnie, głucho, niejasnym przeczuciem, iż nic nie jest takie, na jakie wygląda. Jako tako świadomie przeczytałem tę książkę po kolejnych latach. To prawda: „mrówki też mogą skorzystać ze spotkania z filozofem; pod warunkiem, że filozof będzie martwy”.
*
Odarta z masek "Solaris" jest mądrym traktatem o obelżywym Milcze- niu Wszechświata. Lem kpi: Kontakt? A o czym niby, i jak, mieliby ze sobą debatować trawa i filozof? Drwi z Rozumu (np. „recenzją” z Grattenstroma, która tak wryła mi się w pamięć), z ludzkiej matema- tyki, logiki, etyki. Ma je za uwarunkowane fizjologią i zmysłami, więc – ułomne, lokalne, nie absolutne*. Czyż, dopowiadam sobie, ich „dwu- wartościowość” (prawda i fałsz; dobro i zło) nie wzięła się stąd, że – z grubsza - dawno temu skok z gałęzi na gałąź Natura także oceniała w kategoriach dwóch wykluczających się stanów (udana ucieczka albo upadek – wprost w rozwartą paszczę)?
Lem szydzi, że nim się weźmiemy za gwiazdy, musimy poradzić so- bie z własnym ciałem. Nie zwiedziemy Obcych wyczesaną sierścią, wybielonymi kłami, purpurą lakierowanych pazurów. Najważniejszym obiektem tego szyderstwa Lema są jednak ludzkie nieokiełznane emocje. Krótko mówiąc, Lem sądzi, że nasze intelektualne triumfy są jak dokonania dwulatka, który na piasku bezkresnej, oceanicznej plaży bazgrze coś patykiem, a kiedy fala zmywa rysunek, tupie, krzyczy ze złości, zapłakany, zasmarkany, zasikany.
Przez chwilę pomyśleć można, że na uwagę Oceanu zasługuje przy- najmniej nasze cierpienie. Czyż nie ono właśnie prowokuje w końcu reakcję Oceanu, napromieniowanego rentgenowskim zapisem mózgo- wych procesów udręczonego Kelvina? Być może. Wątpię jednak, czy ludzkie cierpienie może być (powinno być?) dla Obcego ważniejsze od, powiedzmy, cierpienia zbiegłej z pieńka kury, która – z pulsującycm szlauchem zamiast głowy – zatacza się, pędzi na oślep przez podwórko, niemal niwecząc drapieżnej małpy nadzieję Rosołu.
Piękno zaś znajduję u Lema w zwięzłości sugestywnych, niemal na- macalnych, obrazów (wytarty uporczywym dotykiem metalu plastyk jakiegoś detalu; nastrój pełnych zamaskowanego chaosu, przeszy- wanych niczyim wzrokiem, wnętrz Stacji; falująca miarowo czarno- fiołkowa, zwierzęca, a nie wodna, powierzchnia Oceanu). Piękno jest w „Solaris” także w opisach uczuć, między słowami, które składają się w zdania, jak to, słynne, Kelvina, o „niewzruszonej wierze, że nie minął czas okrutnych cudów”, w całej tej literackiej maszynerii, którą Lem puszcza w ruch z dojrzałym mistrzostwem.
*
Mądra i piękna książka.
------------------------------------
*„Była to praca, zwrócona – w walce o zrozumienie Pozaludzkiego – przeciw ludziom samym, (...) paszkwil na nasz gatunek, wściekła w swej matematycznej oschłości praca samouka, który (...) w tym swoim głównym, choć ledwo kilkanaście stron liczącym, najniezwyk-lejszym dziele usiłował wykazać, że najbardziej nawet (...) abstrakcyj- ne, najszczytniej teoretyczne, zmatematyzowane osiągnięcia nauki (...) zaledwie o krok czy dwa oddaliły się od prehistorycznego, grubo- zmysłowego, antropomorficznego pojmowania (...) świata. Tropiąc w formułach teorii względności, teorematu siłowych pól, w parastatyce, w hipotezach jedynego kosmicznego pola ślady ciała, to wszystko, co jest tam pochodną i skutkiem istnienia naszych zmysłów, budowy naszego organizmu, ograniczeń i ułomności zwierzęcej fizjologii czło- wieka, dochodził Grattenstrom do ostatecznego wniosku, iż o żadnym ‘kontakcie’ człowieka z nieczłekokształtną, ahumanoidalną cywilizacją nie może być i nigdy nie będzie mowy.”

trurlowaty'

1 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

"Najlepszym dowodem na to, że w kosmosie istnieje inteligencja, jest to, że się z nami nie kontaktują.",:):):)
(Krzysiek Zalewski)

9:38 PM  

Prześlij komentarz

<< Home