czwartek, marca 29, 2007

Konferencja II (Lem 7)

Idź od rynku ku Wawelowi i dalej, gdzie Wisła, na Salwator, w bardzo krakowskim zgiełku malutkich sklepików, kiosków, restaurcji długą ulicą Kościuszki, aż skończy się linia tramwaju. Teraz w prawo, w górę, siedemset metrów szosą-aleją, wśród starych, ciemnych willi. Jak powiesz, że do Mistrza, kwiaciarka nie przyjmie pieniędzy. Znicz. Weź znicz.
*
W nowszej części cmentarza, przy dzwonie, wryty w grunt leży prostopadłościan z jasnego piaskowca. Rozstąpią się wszyscy: dr Sciss, Wiener, Trurl, Harey, von Neumann, Tichy, Witkacy, Carnap, kosmonauci o azjatyckich rysach, Pirx, Russel, Anny. Na płycie są monety, kamyki, żydowskim zwyczajem kładzione dla pamięci, napis: "Feci, quod potui, faciant meliora potentes" (pol. Zrobiłem, co mogłem; kto umie, niech zrobi lepiej). Z dołu gorączkowy szum szosy; obwódki przedwiosennych chmur nadal pałają bladym ogniem; stryj Leszek odwrócił się już na łóżku. Nic więcej.

wtorek, marca 27, 2007

Lem 6

Jak to sie stało, że CHMURA, tyle razy czytając "Niezwycięzonego", do tej pory zupełnie nie zwracała uwagi na te, tak bliskie swoim duchem "Solaris", fragmenty? Idzie mi na przykład o ten oto opis "chmurzych" nibygodów: "Chmury zajmowaly teraz obie strony wąwozu; przez ich czarne kłęby przechodził jakby porządkujący prąd, bo zgęszczały się na krańcach, tworząc prawie pionowe kolumny, podczas kiedy ich części wewnętrzne wybrzuszaly się ku sobie i zbliżaly coraz bardziej. Było to całkiem jakby jakiś tytaniczny rzeźbiarz z niezwykłą szybkością kształtował je niewidzialnymi chwytami. Kilka krótkich wyładowań przeszyło powietrze między najbliższymi punktami obu chmur, które pozornie rwały się ku sobie, a przecież każda została po swojej stronie, łopocąc tylko centralnymi kłębami coraz gwałtowniejszym rytmem. Blask owych błyskawic był dziwnie ciemny; obie chmury rozbłysły w nim na mgnienie jako znieruchomiale w locie miliardy czarnosrebrnych kryształów. Potem - kiedy skały powtórzyły kilka razy echo grzmotów, słabe i stłumione, jakby okrył je nagle pochłaniający dźwięki materiał, drżąc, napięte do ostateczności, obie strony czarnego morza połączyły się i przeniknęły."
*
Albo ten fragment, jakby żywcem wyjęty z opisu perypetii Bertona, Kelvina... "Powietrze pod nimi ściemniało, jakby zaszło słońce, zarazem pojawiły się w nim niepojete, gnące się linie, i Rohan dopiero po dłuższej chwili zrozumiał, że to są zniekształcone groteskowo odbicia skalnego dna doliny. A tymczasem owe lustra powietrzne pod pułapem chmury falowały i rozprężały się; aż naraz ujrzał olbrzymią, sięgającą szczytem głowy mroków, postać ludzką, która patrzała nań nieruchomo, chociaż sam obraz drgał i tańczył bezustannie, jakby wciąż gasnący i wciąż na nowo wzniecany tajemniczym rytmem. I znów upłynęly sekundy, zanim poznał w nim własne odbicie, zawieszone w pustce między bocznymi zwisami chmury."
*
Jakże sugestywny jest opis tej pustej i martwej doliny, i tego misterium, dziejącego się wśród "skalnych szczytów krwawiących ostatnim blaskiem słońca"...
*
A oto i najważniejsze przesłanie "Niezwyciężonego", przesłanie - prawie - tożsame z przesłaniem "Solaris". Mistrz nadaje mu formę myśli Rohana, mimowolnego świadka wiadomego Misterium w Martwej Dolinie: "Rohan wstał wówczas, na miękkich nieco nogach. Wydał się sobie nagle śmieszny (...), czuł sie niepotrzebny w owej krainie doskonałej śmierci, gdzie przetrwać zwycięsko mogły tylko formy martwe, aby odprawiać tajemnicze działania, ktorych nie miały oglądać żadne żywe oczy. Nie zgrozą, ale pełnym oszołomienia podziwem uczestniczył przed chwilą w tym, co się stało. Wiedział, ze żaden z uczonych nie będzie zdolny podzielić jego uczuć, lecz chciał wrócic teraz juz nie tylko jako zwiastun zagłady zaginionych, ale i jako człowiek, który będzie się domagał pozostawienia planety nietkniętą. NIE WSZYSTKO I NIE WSZEDZIE JEST DLA NAS (podkreślenie moje - CH.) - pomyślał, schodząc powoli w dół."
*
14 lipca w stolycy w "Kinie Lab" w Zamku Ujazdowskim odbędzie się inne misterium: można bedzie obejrzeć "Solaris" wielkiego Tarkowskiego.
*
Cytowane wyżej fragmenty zaprzeczają wypowiedzianym przez CHMURĘ wcześniej myślom o "prymitywiźmie" czarnej chmury zdolnej tylko atakować na oślep wszystko, co się rusza... oglądane przez osłupiałego rohana pełne pobłyskiwań, półgrzmotów, delikatnych pulsowań i zdeformowanych obrazów Misterium W Martwej Dolinie awansuje czarną chmurę do rangi istoty niemożliwej do pojęcia przez przybyłe z dalekiej ziemi małpie potomstwo. już nic nie jest wykluczone, łącznie z hipotezą o quasi psychicznym życiu czarnej chmury. no bo jak nie odmawiamy zdolności do quasi psychicznego życia kleistemu solaryjskiemu oceanowi, to niby dlaczego mielibyśmy odmawiać jej metalowej czarnej chmurze?
CH.

Przed rokiem umarł Stanisław Lem (Lem 5)

piątek, marca 23, 2007

Mistrz a religia (Lem 4a)

CHMURA: ateizm Mistrza? ja myślę sobie, że Mistrz nie jest ateistą-radykałem (nie twierdzi, że pana b. nie ma, bo niby skąd mialby to wiedzieć?). Mistrz jest - chyba - agnostykiem, tzn. uważa, że nie wiadomo, czy pan b. jest, czy nie, podobnie jak nie wiadomo, i - ze względu na fundamentalną ograniczoność naszych zwierzęco małpich "narzędzi poznawczych" - nigdy nie będzie (nam) wiadomo, wielu innych ważnych rzeczy. zawsze tak myślalem... w „solaris” Mistrz pisze o koncepcji "ułomnego boga", który - jak solaryjski ocean - może naprawdę wiele, lecz jednak nie jest wszechmocny... na to snaut (chyba snaut...) zauważa, że takim "ułomnym bogiem" jest człowiek (w końcu też potrafimy wiele, coraz więcej, lecz nie wszystko...).

CHMURA: zastanawiałem się zawsze, skąd u Mistrza wziął się ten pomysł "ułomnego pana b."... może stąd, że "pan b." "wszechmogący", a nie "ułomny", jest alogiczny, a przez to bardzo trudny do wyobrażenia, a także do moralnego zaakceptowania. wszak, "skoro jest wszechmocny", odpowiada za ZŁO (w tym momencie pomyśl, mia, o doznaniach antylopy zjadanej żywcem przez lwa; i o tej wziętej z ulicy licealistce przed poderżnięciem gardła przez trzy doby gwałconej na melinie przez chłopców z miasta..., :). smile, mia.

CHMURA: pycha, mia? nie... po prostu, piszę, co myślę. niby dlaczego mam - jak owca prowadzona na rzeź - akceptować różne wybryki pana b.? a nie jest tego mało; i - jak dobrze wiesz - nie chodzi o drobiazgi... . otóż nie jestem owcą. taka bierna zgoda na każdą zagrywkę pana b. pachnie mi po prostu masochizmem. owszem pan b., jak piszesz, "nie musi" i "może zniszczyć". jego broszka. ale ja z kolei mogę mieć na to swój pogląd, mogę oceniać... nota bene: mam jamnika i - oczywiście - nie muszę się przed nim tłumaczyć, jak go kopnę; więcej: mogę go po prostu zarżnąć nożem. ale sąsiad spod szesnastki, który będzie to widział, zapewne będzie wiedział, co ma mysleć, i powie o mnie kioskarce: "ten psychopata".

CHMURA: nie krzycz, mia, i posłuchaj: przecież CAŁA nasza wiedza, zarówno "empiryczna", jak i "logiczna" (ta o bogu i podobnych sprawach, a nie ta o skutecznych technikach skoków z gałęzi na gałąź lub o sposobach przyrządzania tagliatelle z łososiem itd.), jest w sposób oczywisty zawodna. mamy pozwierzęce zmysły i pozwierzęcy rozum; wszystko to wyrosło nam w toku ewolucji po to wlasnie, żebysmy coraz lepiej radzili sobie ze skokami z gałęzi na gałąź itd. to jest "nasza skala": te skoki, na tym się znamy, tym - mniej więcej - wolno nam się zajmować... pod nami jest jedna nieskończoność mikroświata, gdzie nasz język i nasze pojęcia w ogóle do niczego nie przystają; nad nami jest druga, równie nam obca, nieskończoność makroświata (kosmosu). na dodatek gödel pokazał, że osnowa naszego myślenia, czyli nasza logika, jest jakby "sprzeczna wewnętrznie", :), . i jak ktoś taki może cokolwiek ustalić na temat "natury świata", nie mówiąc już o "istnieniu boga" (co by to nie miało znaczyć)?? dlatego chmura ma stanowisko agnostyków za rozsądniejsze od buńczucznej tezy ateistów-radykałów... chmurze wydaje się, że "wie, że nic nie wie".

CHMURA: i, oczywiście, mia ja "uznaję" wiarę w tym sensie, że wiem o jej istnieniu i ją szanuję. uważam, że człowiek miewa różne potrzeby, wśród nich są bardzo ważne (może najważniejsze...) potrzeby "metafizyczne" (chodzi np. o potrzebę ustalenia: "po co istnieję?", "jaki jest sens życia"?, "co jest dobre, a co złe?" itp.; chodzi również - myślę - o coś, co na swój prywatny użytek nazywam metafizyczną potrzebą "obcowania z transcendencją". Otóż - moim zdaniem - religia ("wiara", jak to nazywasz) jest - najbardziej rozwiniętą - instytucją, wytworzoną przez społeczeństwa w celu zaspakajania "potrzeb metafizycznych". nie jest jednak jedyną instytucją, która te potrzeby - gorzej lub lepiej - zaspokaja. np. jestem zdania, że na pytania typu: "po co istnieję?", "jaki jest sens życia"?, "co jest dobre, a co złe?" można odpowiedzieć samodzielnie, odwołując się do rozumu i do serca. również "obcować z transcendencją" można rozmaicie (np. ja ostatniej nocy "obcowałem z transcendencją", kiedy - pełen hiszpańskiego wina - słuchałem z er. wokaliz lisy gerrard z dead can dance; oczywiscie nie neguję możliwości "obcowania z transcendencją" szymona słupnika czy przeżywającej ekstatyczne uniesienie dewotki). pozdrawiam Cię, mia.